poniedziałek, 29 kwietnia 2013

8.


Czuję się okropnie. Psychicznie, bo fizycznie już dawno umarłam.

Mam dość wszystkiego, na każdym kroku dostaję od życia w twarz.

Zacznijmy od początku, bo dziś od rana wizualizowałam sobie ten post.

Pobudka o 6:20 i dobrze, bo chociaż miałam na dziewiątą do szkoły, to zerwałam się tak wcześnie, żeby zdążyć do łazienki i spokojnie się zważyć. Ta chwila, kiedy się rozbieram, zawsze trwa wieki, wręcz słyszę, jak mama wstaje i nakrywa mnie w łazience spoglądającą na wyświetlacz wagi.

- No, ile ważysz, anorektyczko?

Dlaczego dla mnie to wciąż dużo, a z jakiegoś powodu wiem, że dla innych to za mało?

Dlaczego nie potrafię sobie wyjaśnić tak prostych i podstawowych kwestii?

Spoglądam w dół. 47,7. Na klatkę piersiową spada mi ogromny głaz i przygniata mnie z taką siłą, że prawie upadam z grzmotem na ziemię i umieram pod jego ciężarem.

Czy to stało się naprawdę? Zaczynam się trząść, ale nie z zimna. Jestem głodna. Nie zasługuję przecież na nic, a za chwilę wpierdzielę miskę żarcia.

Patrzę przez chwilę w lustro i ubieram się z powrotem w piżamę. Wracając do pokoju, wmawiam sobie, że za chwilę umrę, że to musi być mój koniec, że tu postawię kropkę - ostatnią i ostateczną.

Ale nic podobnego się nie dzieje - kładę się do łóżka, przykrywam kołdrą, bo dopiero teraz orientuję się, jak bardzo było mi zimno.

Porażka albo radość. Porażka, suko. Na to jesteś przecież skazana.

Wysyłam wiadomość do Motylka, którego prawdziwego imienia nie znam, ale czuję jakąś potrzebę odezwania się do kogoś takiego jak ja.

Odpisuje mi po kilku minutach.

Też chcę iść do psychologa, szkoda, że tylko ja czuję taką potrzebę.

Leżę w łóżku jeszcze godzinę, analizuję sny. Przypominam sobie pierwszą noc, kiedy Ana spała obok mnie. To pierwszy grudnia, próbuję zasnąć, mam koszmary - śnią mi się kościotrupy, cmentarze, lochy, pajęczyny, jakieś stare, opuszczone przestrzenie.

Teraz to taka dosłowna, namacalna metafora. Podświadomość jest mądra.

Dziś śniła mi się moja pedagog szkolna. Byłam w szkole, a ona zapytała wprost:

- Pro ana?

I nie wiem dlaczego, w tym śnie odpowiedziałam jej z dumą “tak”. Potem znalazłam się w domu i okropnie się bałam, że rodzice dowiedzą się od niej wszystkiego. I właściwie to nie wiem, czy w końcu się dowiedzieli - zadzwonił budzik.

Ubrałam się i zrobiłam sobie śniadanie. Podgrzałam mleko, rozcieńczyłam z wodą, dodałam trochę płatków miodowych i kukurydzianych, połowę z tego odsypałam z powrotem.

Zjadłam, poprawiłam włosy, kilka razy się uśmiechnęłam, żeby nie było podejrzeń.

Do szkoły wzięłam kanapkę i obrzydliwy sok pomidorowy, po którym chciało mi się rzygać. Kanapka odpoczywa w mojej szafce, a sok przyniosłam z powrotem.

Na obiad pieczarkowa. Zjadłam całą miskę, musiałam pokazać, czy wszystko. Boże, mamo, gdybym chciała, to schowałabym cały makaron to kieszeni. Dlaczego tego nie zrobiłam? Nie wiem. Coś mnie chyba trzyma przy życiu.

Potem lody czekoladowe, żeby sobie poprawić humor i żeby później mnie nie ciągnęło. Popiłam zieloną herbatą, posiedziałam z mamą i pogadałam z nią na obrzydliwie stereotypowe tematy. Około piętnastej pognałam na rowerze do biblioteki.

Z niegasnącym zaangażowaniem szukałam jakiejkolwiek książki o anoreksji. Niczego nie znalazłam. Nawet książki, od której wszystko się zaczęło. Nic. Null.

Wypożyczyłam więc mitologię na konkurs z polskiego, szóstą część TVD i jakąś młodzieżową dla zabicia czasu w majówkę.

Wyszłam z biblioteki i pojechałam w stronę domu. Zatrzymałam się w sklepie, kupiłam colę zero (która podobno jest dla facetów, dobre sobie) i wróciłam.

Błyskawicznie ogarnęłam pokój, żeby nie zapomnieć napisać o najmniejszym szczególe. W drodze nazwałam spożywczaki ‘sklepami kalorii’, chociaż teraz to wydaje się niezbyt oryginalne, takie oczywiste.

Przede mną godzina rolek, - 400 kcal to nie byle co. Ojciec się cieszy jak głupi, że nabiorę ‘masy mięśniowej’. Może nawet lepiej, tyłek mi wisi jak u prawdziwej… anorektyczki.

Nie odrabiam lekcji, bo jutro mam wycieczkę. Do Oświęcimia. Może to mi przemówi do tej pustej głowy, że ludzie cierpieli o wiele bardziej niż ja, że powinnam szanować to, co dostaję od losu.

Tylko co dokładnie powinnam doceniać? Co w moim życiu jest stuprocentowo udane?

Jakiś chory realista odpowie pewnie, że nic nie jest idealne i trzeba się cieszyć tym, co się ma.

Z taką gadką można u mnie zarobić cios w zęby. Za dużo tych złotych myśli. Złotych, a nieprzydatnych.

Jutro ważę się po raz ostatni. Jeśli na wadze będzie więcej lub tyle samo, daję sobie tydzień bez ważenia.

Tak bardzo chcę mieć gdzieś, co pokaże mi wyświetlacz.

W szkole wszyscy uważają mnie za wariatkę.

PS Zmieniam wagę, bo za długo utrzymuje się taka sama.

niedziela, 28 kwietnia 2013

7.


Nie poddaję się. Mam siłę i motywację, tyle lat żyłam pogrążona w kompleksach, że teraz przyszły te lepsze czasy.

Za dwa miesiące idę do liceum, zmieni się moje życie, poznam nowych, zabawnych ludzi, wyrwę się z domu i z mojej psychicznej klatki, pozbędę się złych wspomnień, zmienię swoje głupie nawyki, przestanę się martwić na zapas, będę szczera i serdeczna.

Taki jest plan z dzisiejszego punktu widzenia. Podziwiajcie jak z biegiem czasu będę wykreślać kolejne punkty z listy.

Oprócz tego już zaczynał się buntować mój żołądek, więc wzięłam gumę. 2 kcal, przeżyję.

Jutro pobudka o 6:20 i skok do łazienki na kontrolę. Są dwie opcje: radość lub porażka, zobaczymy. Dziś przejechałam godzinę na rolkach i mam nadzieję, że spaliłam miskę rosołu, którą wpieprzyłam kwadrans przed tym.

Byłoby o wiele lepiej, gdybym mieszkała sama, a najwspanialej byłoby, gdybym mieszkała z Nią. Nie mam siły na użalanie się nad sobą, ale jest źle. Dziś płakałam, bo zepsuła się drukarka, ale doszłam do siebie. Majówka będzie ciężka, postaram się nie dać za wygraną obżarstwu i za każdym razem, kiedy moje łapsko będzie mnie kierować w stronę kuchni, wyjdę na rolki. Zawsze to lepsza alternatywa.

Chciałabym się doskonalić. Stawać się bardziej wartościową, mądrą osobą. Tak naprawdę w ciągu tych długich czterech miesięcy nauczyłam się jedynie jak oszukiwać i przybierać różne osobowości w zależności od osoby, z którą mam do czynienia.

Chyba mam borderline. Nie umiem się określić, robię testy na predyspozycje zawodowe i już na pierwszym pytaniu polegam.

- Czy potrafisz kierować ludźmi?

Kurwa. Zależy. Jeśli to grupa tępaków z mojej klasy, to tak, przydzielę im zadania, które i tak będę musiała sama zrealizować. W gruncie rzeczy wolę pracować sama, chociaż irytuje mnie ilość obowiązków w konsekwencji takiej decyzji. W mojej klasie nikt nie chce ze mną pracować szczególnie teraz, kiedy tak paskudnie się odchudziłam i wyglądam niezdrowo.

Dlaczego są tylko odpowiedzi “tak” i “nie”?

Szkolna psycholog łapie mnie za ramię i mówi “same kosteczki”. Pyta pseudo-koleżanek, czy jem kanapki. Nie wiedzą, proszę pani. Nikt ze mną nie rozmawia, oprócz mojej pięknej Any, z którą porozumiewamy się telepatycznie i oglądamy kiwające się na boki tłuste dupy albo kościste tyłki, których właścicielki wpierdalają co niemiara.

Ale wie pani co? Niech pani porozmawia z moim sumieniem. Ono może wytłumaczy, dlaczego wpędziłam się w takie… pseudo-życie.

Dobrze, że idę do liceum. Nowa szkoła, nikt nie wie, jaka byłam, jaka jestem, jaka będę, a jaka chcę i muszę być.

Chyba, że wyślą ze szkoły list o moich schizach. Wtedy… Tatuś załatwi sprawę. Wyjaśnimy, że to pomyłka.

Ale będę mieć przesrane, bo znów na celowniku.

Jak będzie słonecznie, to pojadę na rowerze po colę zero. Kupię sobie i będę udawać, jak strasznie jest mi obojętne, ile ma kalorii.

A po wakacjach muszę ważyć 46,7 kg. Marzenie.

Na ulicy pędzą samochody, a kierowcy mają w dupie, na co jestem chora. I dobrze. Przynajmniej oni mają wyjebane na cały mój świat.

6.


Tyle starań i gówno z tego.

Na czas egzaminów postanowiłam jeść normalnie. Ciągłe wmawianie rodziców, że potrzebuję energii i siły. Oczywiście egzaminy najważniejsze, więc jadłam i jadłam i jadłam, żeby lepiej mi się uczyło.

Efekt? Po kilku dniach 48,5kg. Czyli +1,5 kg. Nie wiem, nie pytaj mnie dlaczego to zrobiłam. I tak czuję się jak totalna świnia. Wpierdzielałam chrupki ze szklankami mleka, owoce, lody, jogurty, kanapki, słodkie chwile, owoce. Nie wiem, jak mogło mi nie przyjść do głowy, że to nic nie da, a i tak jakoś sobie o wszystkim zapomniałam.

“Skoro już zaczęłam, to pójdę na całość”

Widzisz, kochanie, tutaj popełniłaś błąd.

Ogarnęłam się po egzaminach, na razie 47,7. Będzie mniej, musi być.

Swoją drogą, może gdybym nie jadła, poszłoby mi gorzej, nie wiem. Wiem na pewno, że to już za mną i teraz przyszedł czas na odpracowanie zaległości z wszystkiego.

A teraz muszę dokończyć referat.

Do zobaczenia wkrótce.

niedziela, 21 kwietnia 2013

5.


Po jutrze o tej porze będę miała za sobą pierwszą część egzaminów. Nie będę udawać, bardzo się stresuję. Słyszę o tym od tak dawna, że bardzo chcę mieć już za sobą całe gimnazjum.

Nastrój wciąż się zmienia - od radości i mobilizacji, po strach, paraliż.

Nie wiem, co myśleć o sobie.

czwartek, 18 kwietnia 2013

4.


Jest tyle rzeczy, za które powinnam dziękować.

Dlaczego przychodzi mi to z takim trudem, wciąż tylko proszę o więcej i więcej?

Jutro znów się ważę. W szkole ma przyjechać lekarz, więc możliwe, że będzie trzeba wskoczyć na wagę. Od rana dużo płynów, chociaż mam ochotę mieć to wszystko gdzieś i przynajmniej raz nie przejmować się w ogóle.

Doceniam, naprawdę cholernie doceniam, że zostały mi tylko 2 miesiące i opuszczę mury tego gimnazjum. Skrywają tyle stłumionych łez, strachu, smutku, rozgoryczenia. Ktoś odziedziczy moją szafkę. I dobrze. Nie chcę, żeby cokolwiek po mnie pozostało.

Od września zaczynam nowe życie, nowy start, nowy etap, nowe rozpoczęcie. Będę mieć przyjaciół, będę szczęśliwa, będę mieć na wszystko czas, będę chodzić do kina i na spacery jak normalny człowiek, będę się uśmiechać i będę szczera. Nie będę udawać.

I jeśli ten plan się powiedzie, to z tego cholernego szczęścia chyba strzelę sobie w łeb.

Jutro piątek, potem weekend i gruntowny remont wiedzy, poniedziałek i egzaminyegzaminyegzaminy.

Wiecie co? Ostatnio znów udzielam się na forum. I lubię to. Utwierdzam się w przekonaniu, że nie jestem sama. Ktoś po drugiej stronie dzieli się swoim słodkim, pustym problemem ze mną.

Mam nadzieję, że kiedyś wstanę od tego biurka, bo jakiś chłopak, idealny i wspaniały tylko dla mnie, zaprosi mnie na randkę.

Zakochałam się w marzeniu.

Dobranoc.

środa, 17 kwietnia 2013

3.


Czas leci dalej, bez względu na to, co czuję, co myślę, czego chcę, a czego sobie nie życzę.

Waga dziś: 47 + trzęsawka lekka i rowerek

Już nie chcę w dół, chcę utrzymać. Trochę rozchwiana daję radę.

sobota, 13 kwietnia 2013

2.


Staram się jak mogę. Dopada mnie chandra, ale walczę z nią, myślę o cudownej majówce - po egzaminach, po tej całej gadaninie z nimi związanej. Przecież niedługo to wszystko będzie już za mną. Będzie lepiej, już tak długo wytrzymałam.

*

Tak bardzo potrzebuję tutaj teraz przyjaciela. Dlaczego Cię nie ma, I.?

Na razie plan to biologia + lektura. I uśmiecham się cholernie, ciężko mi to idzie.

Dziś na zakupach sprawdzałam zawartość paracetamolu w lekach. Już nie panuję nad myślami, jestem w wirze, kończy mi się samokontrola.

Dlaczego nie umiesz napisać niczego sensownego?

środa, 10 kwietnia 2013

1.


Zaczynam od nowa. Po prostu nakręciłam się, że będę kontynuowała prowadzenie tego bloga.

Ogólnie to trochę mi smutno. Za oknem brzydko i deszczowo, muszę się uczyć słówek na angielski, odrobić lekcje. Nie dietuję już, ale muszę uaktualnić wagę. Ważę się w każdy wt i pt, bo to dni, kiedy od rana jestem w domu sama. Dziś jedzeniowo się nie popisałam, ale nie myślę o tym. Przyjdą dni, kiedy będę mieć więcej czasu samotności, jeśli będzie trzeba, odrobię zaległości.

Jestem trochę smutna, cierpię na chroniczny brak przyjaciół. Czasem mam ochotę po prostu się wygadać, powiedzieć wszystko, co leży mi na sercu, ale to i tak bez sensu. Chyba tylko ja na świecie jestem tak cholernie samotna i nikt tego nie zrozumie.

W weekend wpadłam w mocną depresję. Mam takie dołki, kiedy albo nie rozstaję się z żyletką, albo wertuję jakieś podejrzane stronki z lekami. Trochę mnie to przeraża, bo powinnam sobie radzić, a nie użalać się nad sobą, ale inaczej nie potrafię. W tygodniu jest łatwiej - mam dużo obowiązków i nie myślę o pewnych sprawach, ale gdy tylko przyjdzie wolna chwila, wpadam w jakąś pułapkę i trudno mi jest się pozbierać. Był taki czas, kiedy w ogóle nie uważałam z bliznami, to cud, że nie wpadłam. Teraz już mocno uważam, gdyby ktoś zauważył, byłoby bardzo źle.

Dużo myślę o liceum. Wybrałam już profil, egzaminy za niecałe 2 tyg. Boję się, ale jestem dobrej myśli. Nie myślę o innych alternatywach.

Na wasze blogi nie wchodzę w ogóle, musiałam wyczyścić historię, wszystkie adresy pogubiłam. Mam nadzieję, że u was jednak nie jest przynajmniej gorzej niż było.