środa, 1 maja 2013

9.


47,1.

Oj, Ana, lubisz się mną bawić, co?

Zacznę od tego, że po wczorajszej wycieczce czułam się obrzydliwie, wróciłam do domu na ósmą i nie miałam siły na pisanie.

Przez cały dzień zjadłam 3/4 rogala maślanego, jabłko i pół naleśnika z serem, szynką i ketchupem.

I nie czułam się nawet tak bardzo głodna.

Bądźmy szczerzy - czuję się okropnie. Serce szuka swojego miejsca, przewraca się i gubi rytm. Boli mnie cała lewa strona, nie mam siły wchodzić po schodach, mam jakąś dziwną chrypę i wyglądam blado jak trup.

Po co mi to wszystko? Zadowoliłabym się tymi czterdziestoma ośmioma kilogramami i zaczęłabym żyć. Czy to moja wina, że nie potrafię?

Rano zaczęłam się trząść. Z premedytacją zjadłam w kuchni, żeby znów niczego nie wywalić. Jajecznica z dwóch jajek z polędwicą, kawa inka na mleku 0,5%, niedawno lody czekoladowe.

Nie jestem bulimiczką, nie będę rzygać. Ale jest we mnie taka granica, kiedy wiem, że jeśli nie zjem porządnie, to zemdleję.

Cały wczorajszy dzień naprzemiennie słuchałam muzyki i rozmyślałam, co powinnam napisać w tej notce. Kiedy wyobrażałam sobie, jak to będzie ‘ważyć mniej niż 50 kilo!’, liczyłam na ogromną falę samoakceptacji. Ana, thinspiracje, wszystko to obiecywało mi, że tak właśnie będzie, że na to jestem SKAZANA.

Robiłam dokładnie to, co mi kazała, a teraz przyszła pora na podsumowanie.

Jaka jestem?

Nie dość chuda.

Nie dość ładna.

Nie dość uśmiechnięta.

Nie dość inteligentna.

Nie dość sprytna.

Nie dość perfekcyjna.

Ciekawa jestem, dlaczego anoreksja łączy się z perfekcją. Przecież tak naprawdę żadna z nas nigdy jej nie osiągnie.

Perfekcja nie istnieje. To złudna mara, którą pani Ana próbuje nam zamydlić oczy. Bo kiedy na początku myślałam ‘nie chcę widzieć czwórki z przodu, to będzie źle wyglądać’, ważyłam więcej. Teraz, kiedy ważę mniej, czwórka z przodu jest najzupełniej racjonalnym wyborem.

Źle się czuję. Bardzo źle. Duszno mi.

Myślałam, że Oświęcim podziała jak kubeł zimnej wody, a nic z tego. Na mnie chyba nic już nie podziała.

Rano przytuliłam mamę. Jest szczupła. 55 kilo/ 172cm. Ale w jej ciele jest taka normalność. Nie czuć jej żeber, kłów biodrowych.

Patrzę na moje odbicie w lustrze. Jeszcze miesiąc temu nie widziałam w nim kości. Nie były tak wyraźnie zarysowane. Teraz są, a i tak w jakiś sposób są mi obojętne.

Nie ma we mnie ‘tego czegoś’. Tego, co miało być, ale jednak się nie pojawiło.

Nie ma okresu, włosy wypadają, jestem blada, słaba.

Jedyny sukces jest taki, że mam za sobą egzaminy.

3 komentarze:

  1. Jesteś dla mnie jak powietrze - jesteś dla mnie thinspiracją. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. chudzinko uważaj na siebie
    jak chcesz z kimś pogadać to pisz na gg do mnie 637540

    http://thinchudosc.blox.pl/html

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej...
    Wiesz aż ze łzami w oczach czytałam notkę...
    Uważaj proszę...

    OdpowiedzUsuń