Otwieram szafkę biurka w poszukiwaniu zeszytu od polskiego i mojego ulubionego cytatu z Romea i Julii.
Czuję kurz, mdłą woń porzuconego banana i milion sytuacji, kiedy otwierałam drzwiczki i wrzucałam kolację, nie zważając na mieszaninę aromatów, która za każdym otwarciem przypomina mi o wszystkim.
Wszystko jest trudne.
Siedzę sobie i czekam na jutro. Znowu. Bo dla mnie każde dziś jest lepsze od wczoraj, ale gorsze od jutra.
Od rana pada. Deszcz kotłuje się za oknem i nie pozwala zebrać myśli, budzi mnie, psuje plany, komplikuje obowiązki. Jutro środa, ostatni dzień szkoły przed długim weekendem.
Jutro sprawdzian z fizyki. Jutro dowiem się, czy zostałam laureatką konkursu z polskiego, czy znów szczęście za szybko powiedziało dobranoc. Jutro, jutro, jutro.
A więc przytyłam. Ważę 47,1 kg. I może to chore, ale i tak czuję się mile zaskoczona. Nie ma co czarować - przez dwa ostatnie dni wpierdalałam wszystko, czego jak dotąd sobie odmawiałam. Miseczka płatków z jogurtem, miseczka płatków bez jogurtu, obiad, kapusta, owoce, lody. Popadałam w coraz większy smutek, bo jedzenie nie sprawia mi radości, choćbym nie wiem jak elegancko i estetycznie je sobie przygotowała. Nie cieszy mnie w ogóle, kurwa, i tyle.
Na początku planowałam zrobić sobie dziś głodówkę, ale jakiś
Oczywiście, że tak nie będzie, a moja łatwowierność jest wręcz irracjonalna.
Dziś 3 duże posiłki - śniadanie: owsianna cynamonowo - bananowa z Cini Minis; kurczak po meksykańsku z ryżem na ostro; rogal z Ramą Light, owocową miseczką i Inką.
Jutro serek wiejski z owocową miseczką i Inka, obiad - pieczonki + kompot, kolacja - ?
Może życie składa się z wczoraj, dzisiaj i jutra, tyle że wczoraj było do bani, dziś myślę o jutrze, a jutro wszystko znów się spierdoli i tak od początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz